Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Módl się i pracuj, nie bądź smutny

Treść

Bałagan wprowadza nieuporządkowanie, a pokój harmonię. A potem droga do tego: módl się i pracuj, nie bądź smutny. Zachowaj radość w pokoju i szanuj wszystkich ludzi.

Kultura laicka, która próbuje, jak to mówił z bólem Jan Paweł II, żyć jakby Boga nie było, jest wyraźnie dostrzegalna. Jeden z angielskich historyków stwierdził, że benedyktyni uczynili Europę żyzną na przełomie I i II tysiąclecia. Pewna dziennikarka zapytała mnie w związku z tym: czy jest nadzieja, że Benedykt XVI uczyni Europę żyzną? Pytanie zawieszamy. Możemy najwyżej skomentować to naszym polskim, znanym już „pomożemy!”. Jako ludzie wierzący chcielibyśmy, żeby Europa była duchowo żyzna.

Zdajemy sobie z tego sprawę, że działania tylko zewnętrzne, choćby najbardziej perfekcyjne technicznie, nie dadzą rady tej trudnej rzeczywistości. Jak to powiedział ks. Twardowski: „wszystko na zbity łeb wali się bez Ciebie, Boże”. Dlatego jesteśmy w miejscu, gdzie przypomina się zasadę, znacznie później sformułowaną, kiedy świat się przyglądał działalności benedyktynów: MÓDL SIĘ I PRACUJ. Bardziej pierwotna zasada benedyktyńska brzmiała: PORZĄDEK I POKÓJ. Bałagan wprowadza nieuporządkowanie, a pokój harmonię. A potem droga do tego: módl się i pracuj, nie bądź smutny. Zachowaj radość w pokoju i szanuj wszystkich ludzi. Można powiedzieć, że na tych czterech filarach budowano Europę średniowieczną. Jak się zastanowimy nad tym, jest szansa, ażeby realizacja tych czterech filarów, dzisiaj przekonwertowanych na program naszych społeczeństw i każdego z nas, wsparła, mówiąc za Janem Pawłem II, odnowę oblicza tej ziemi.

Dlatego chciałem się zastanowić nad tymi czterema elementami. Jezus Chrystus mówi nam: I Mnie znacie, i wiecie, skąd jestem. Ja jednak nie przyszedłem sam od siebie; lecz prawdziwy jest Ten, który Mnie posłał, którego wy nie znacie (zob. J 7,28). Te słowa smagają nas jak bicz: I Mnie znacie, i wiecie, skąd jestem. To jest to: MÓDL SIĘ, a potem PRACUJ! W Księdze Mądrości, gdzie człowiek doskonale pracujący, znajdujący się w pięknym świecie, nie znajduje uznania, jest prześladowany. To również odnosi się do Syna Człowieczego, do Jezusa, a jakże często do wielu z nas. Za swoją solidną, porządną pracę, za uczciwość, tak wielu cierpi niesprawiedliwość. Jest takie porzekadło, bardzo kolokwialne: dobre uczynki mszczą się na tych, którzy je spełniają. Może i sami nieraz doświadczaliśmy tego na własnej skórze… To jest sprawa Boga. Przez 54 lata mojego kapłaństwa może i była jedna czy dwie doby, gdy moja wiara nie doświadczała wahnięć – uważam sobie to za łaskę, całkowicie niezasłużoną, bo wiem, że Pan Bóg mógłby cofnąć to w każdej chwili, tak by wypróbować człowieka. Obserwując czy to siebie, czy to innych ludzi, chcemy często powtarzać za św. Pawłem: nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię (zob. Rz 7,15). A te straszne dramaty ludzkie, śmierć niespodziewana, niszczenie planów naszych bliskich na rzecz swojej własnej kariery, klęski żywiołowe… Stawiamy sobie podstawowe pytanie: gdzie w tym wszystkim jest Bóg? Czy On rzeczywiście istnieje? Nieraz przecież bezradność wobec tych sytuacji budzi agresję w człowieku. Jeżeli pozwalasz, Boże, na te i inne rzeczy, kłócę się z Tobą, często padają między nami bolesne słowa. Kresem tej postawy jest zazwyczaj ateizm. Ja tak Ciebie, Boże, nie chcę, że dla mnie Ciebie nie ma. Jesteś dla mnie jak powietrze. Ateizm jest, można powiedzieć,gorzkim zawodem i przejawem wielkiej niechęci wobec tego, co w naszym odczuciu powinno było ułożyć się inaczej.

W swej encyklice o nadziei Benedykt XVI zwraca uwagę, że ważnym elementem w naszym życiu są te małe, codzienne nadzieje i oczekiwania: od siebie, od innych, od konkretnych sytuacji, od Boga samego. Jeżeli jednak one wszystkie nie oprą się o tę pierwszą, najważniejszą nadzieję, o nadzieję zbawienia – jeżeli nasza nadzieja ku temu nie będzie się kierować, a wszystkich naszych powodzeń i niepowodzeń nie ujrzymy w tym świetle – przegramy życie. Jak to pisał ksiądz Twardowski, „wszystko na pysk zbity wali się bez Ciebie”. I jest jeszcze bardzo ciekawe powiedzenie: „Jeżeli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wtedy wszystko jest na swoim miejscu”. Kiedy sięgamy, tak bardzo głęboko, w istotę rzeczywistości, to widzimy, jak niesłychanie płytko o wierze, religii, Kościele mówią ci, którzy w Kościele widzą tylko okazje do przetargów społecznych i politycznych; ci, którzy widzą w nim tylko panowanie jakiejś jednej czarnej siły, i to przybyłej na miejsce czerwonej; ci wreszcie, którzy widzą tylko braki księży, ewentualnie potknięcia Kościoła, pewne niekonsekwencje.

W jednej z moich książek opisałem taką oto historię, osobiste doświadczenie: kiedy przed laty, tutaj w Tyńcu, byłem katechetą, w trosce o to, żeby siódma klasa (to były dziewczynki) lepiej zrozumiała temat świętości, powiedziałem tak: „Maria Goretti w waszym wieku była już świętą. A wy co?”. No i wtedy taka jedna Halinka, która siedziała z tyłu pod ścianą, zapytała: „A ojciec co?”. Ciarki mi po plecach przeszły, i do dzisiaj przechodzą; od tego czasu nauczyłem się mówić nie „WY”, ale „MY”.

Wobec Boga wszyscy jesteśmy „MY”. Czy potrafię w sobie odnaleźć takie coś, o czym mówił ojciec Badeni: „jakieś dotknięcie Boga w sobie”…? Przecież rzecz nie tylko w tym, by zmówić paciorki, pójść na Mszę św., pobożnie praktykować różnego rodzaju nabożeństwa, choć to jest ważne, oczywiście. Jest to pewien próbnik, swoisty termometr we mnie, który wskazuje moją wewnętrzną temperaturę; te pobożne przyzwyczajenia pozostają oznaką tego, że starałem się kiedyś dotknąć Boga, że poczułem kiedyś coś, co wymyka się naszym zmysłom, coś do dziś niewytłumaczalnego. Wtedy wiem, że nie jestem dewotem, jakimś fanatykiem. Wtedy moje działanie jest świadectwem, w zgodzie ze słowami papieża: „bądźcie świadkami miłosierdzia”, bez przesadnego obnoszenia się z mianem „katolika”, pamiętając o słowach biskupa Tokarczuka: „Wy nie nazywajcie się katolikami, wy róbcie katolicyzm”. Etykietek mamy już dosyć.

To jest program, od którego nie uciekniemy. Bo jeżeli będziemy próbowali uciekać dzisiaj, to dopadnie nas wcześniej czy później, a najgorzej będzie w przypadku tych nieprzygotowanych. Staniemy przed Bogiem i usłyszymy: „Miałeś tyle okazji… I dopiero teraz widzisz, przed Kim stoisz? Przecież wiedziałeś”.

Wreszcie czas na „PRACUJ”. Módl się – i pracuj… Pamiętamy czasy Solidarności, kiedy wartość pracy była niezwykle podkreślana. Wcześniej jeszcze było „Arbeit macht frei”, później obozy w Rosji, jednym słowem: karykatura i parodia pracy. Praca bez modlitwy, praca jako środek do zniszczenia człowieka… to wszystko zdaje się być wielką zemstą szatana. Dlatego „módl się i pracuj”. Sama modlitwa, więź z Bogiem, może przerodzić się w dewocję. A teraz mamy propozycję równowagi: modlitwę i pracę. Boża obecność nieustannie służy nam jako tło czy przestrzeń, w ramach których ja się sprawdzam, czyniąc ziemię poddaną sobie; realizujemy to na różne sposoby: w rodzinie, w fabryce, na roli, w pracy intelektualnej itd. Ileż satysfakcji daje dobra praca, za którą człowiek otrzymuje godziwą zapłatę! Czasami może chciałbym więcej, powie niejeden, ale najważniejsze jest to, że robię coś, co mnie cieszy.

Dlaczego w Polsce tak dużo miejsc pracy marnuje się? W tych naszych rozważaniach chciałbym zwrócić uwagę na między innymi dwie kluczowe sprawy: uczciwość i kompetencja. Dzięki nim wszystko układa się w jak najlepszym porządku. Popatrzmy na nasze podwórko: jeżeli współpracujemy z różnymi osobami lub mamy jakąś ilość ludzi „pod sobą”, w przypadku braku uczciwości i kompetencji współpraca układa się być może dobrze, ale tylko przez krótki czas.

Wielką łaską we współpracy jest wzajemne zaufanie. Często składam życzenia, z różnych okazji: „Żebyś się nie zawiódł na ludziach, którym ufasz”. Te dwa aspekty, uczciwość i kompetencja, są jak nasze „módl się pracuj”. Uczciwość bez kompetencji raczej nie zadziała. Przepraszam za określenie, ale takiego człowieka można określić poczciwym fujarą, którego każdy, mówiąc kolokwialnie, „wykiwa”.

Natomiast kompetentny, a nieuczciwy… nie wiadomo, który lepszy! Niby inteligentny, a niszczy wokół siebie wszystkich i wszystko. Dlatego przyglądanie się sobie, jak jest z tą moją kompetencją, może być dobrym początkiem. Chodzi o to, żeby naprawdę nam zależało, by w swoim fachu, czy to jako parlamentarzysta, czy też w innym zawodzie, móc powiedzieć, że na miarę zadań, które są dane przez system i innych ludzi, nasze kompetencje są wystarczające i w miarę możliwości staramy się je poszerzać.

Uczciwość z kolei – to jest dopiero trudna sprawa. Co to jest uczciwość? Ważne, żeby nie praktykować uczciwości indywidualnej, etyki indywidualistycznej, która odrzuca prawo Boże. Wtedy wszystko się rozłazi. Wtedy JA i mój zysk są na pierwszym miejscu. Jak zrobić aby etyka zawodowa nie umniejszała mojej godności? Ważne jest posłuszeństwo, podobnie jak to jest u nas w klasztorze: zakonnik musi słuchać przełożonego, bez względu na to, jakie jest jego osobiste zdanie. Ileż mamy możliwości bycia wolnym w ramach tego posłuszeństwa, tych swoich kompetencji i uczciwości względem siebie, innych i Boga. Jakiś Żyd powiedział kiedyś: „żebyś nie robił błazna z siebie, z innych i z Pana Boga”. Ważne, żeby żyć na serio, z pełną pogody ducha radością i humorem. Ktoś inny rzekł: „Jeśli ktoś jest zawsze tylko poważny, to nie zasługuje na to, żeby go poważnie traktować”.

Fragment książki Módl się i pracuj. Nie bądź smutny

Leon Knabit OSB – ur. 26 grudnia 1929 roku w Bielsku Podlaskim, benedyktyn, w latach 2001-2002 przeor opactwa w Tyńcu, publicysta i autor książek. Jego blog został nagrodzony statuetką Blog Roku 2011 w kategorii „Profesjonalne”. W 2009 r. został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Żródło: cspb.pl, 11

Autor: mj