Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Centrum bez "Solidarności"

Treść

Europejskie Centrum Solidarności prezentuje zmanipulowaną wersję najnowszej historii Polski (FOT. A. KOŁAKOWSKA)

Po kilku latach budowy w Gdańsku otwierana jest nowa siedziba Europejskiego Centrum Solidarności. ECS miało promować polskie osiągnięcia w walce z komunizmem i podkreślać rolę „Solidarności”, ale nawet związek podchodzi z dużą rezerwą do działalności Centrum.

Europejskie Centrum Solidarności, które działa od 2007 roku, zostało teraz umieszczone w jednym z najważniejszych miejsc dla historii Polski: na terenie dawnej Stoczni Gdańskiej, obok placu, na którym wznosi się pomnik Poległych Stoczniowców w Grudniu 1970 roku. Niedaleko stoi słynna Brama nr 2 i Sala BHP, gdzie 31 sierpnia 1980 roku podpisano Porozumienia Sierpniowe.

Już gdy zaprezentowany został projekt ECS, budowa wywołała wiele protestów. Architekci, mieszkańcy podnosili m.in., że budynek jest za duży, że przytłacza gdańskie krzyże, że jest brzydki, zbyt futurystyczny. Ale to akurat najmniejszy problem, bo o wiele ważniejsze są zastrzeżenia i obawy dotyczące funkcjonowania ECS, na którego budowę wydano prawie 231 mln zł (większość pochodzi z budżetu Gdańska, 113 mln dołożyły fundusze unijne), a kolejne 38 mln zł ministerstwo kultury wyłożyło na organizację wystawy stałej w Centrum. Rocznie utrzymanie całego obiektu ma kosztować ok. 17 mln złotych. Planuje się, że 4-4,5 mln zł będzie pochodzić z wpływów wypracowanych przez ECS (głównie bilety wstępu, bo placówkę ma odwiedzać każdego roku przynajmniej kilkaset tysięcy ludzi), ale większość funduszy na utrzymanie przekażą: ministerstwo kultury, miasto Gdańsk i Urząd Marszałkowski Województwa Pomorskiego. Rodzi się więc instytucja mająca niestety mocne partyjne piętno, bo kontrolę nad ECS sprawuje w praktyce Platforma Obywatelska.

Kłopot Z dyrektorem

Szefem ECS jest Basil Kerski, który pochodzi z rodziny iracko-polskiej, w Gdańsku kończył studia medyczne, a w 1979 roku wyjechał do Berlina Zachodniego, gdzie studiował politologię i slawistykę. W 1998 roku został redaktorem naczelnym dwujęzycznego „Magazynu Polsko-Niemieckiego Dialog”, redaguje też czasopismo „Przegląd Polityczny”, którego jednym z założycieli był Donald Tusk.

Kerski przejął kierowanie ECS w 2011 roku, po dymisji o. Macieja Zięby. Wygrał konkurs na stanowisko dyrektora, co wielu zaskoczyło – tak jakby nie było Polaka godnego kierowania tak ważną dla naszej historii instytucją. Radni PiS z Sejmiku Województwa Pomorskiego napisali w tej sprawie w 2011 roku list do prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, w którym żądali unieważnienia konkursu na dyrektora ECS. „Kerski, kierując polską instytucją kultury, jaką winno stać się ECS, będzie miał na względzie nie polską, a niemiecką rację stanu” – to najcięższy zarzut wobec dyrektora.

Oburzył się nawet Lech Wałęsa, który na to stanowisko forsował swojego przyjaciela Bogdana Lisa i gdy Lis przegrał, Wałęsa demonstracyjnie zrezygnował z zasiadania w radzie programowej Centrum. Znamienne, że wiele „autorytetów” krytykowało Adamowicza za zignorowanie zdania Wałęsy, ale nikomu nie przeszkadzało to, że obsada stanowiska dyrektora ECS nie była konsultowana z NSZZ „Solidarność”. Po roku zresztą Wałęsa przeprosił się z prezydentem Adamowiczem, przestał bojkotować ECS, a w jego nowej siedzibie będzie miał nawet swoje biuro.

Tym niemniej okoliczności wyboru Kerskiego są co najmniej zastanawiające. Sam Bogdan Lis twierdził, że konkurs był ustawiony, bo jeszcze zanim ktokolwiek zgłosił chęć ubiegania się o stanowisko dyrektora ECS, było już wiadomo, kto wygra. Lis mówił, że kandydatura Kerskiego została przyjęta dopiero po zamknięciu pierwszego etapu konkursu, czyli było złamanie podstawowych reguł. A Dorota Arciszewska-Mielewczyk, wówczas senator PiS, w liście otwartym do prezydenta Adamowicza podniosła jeszcze inny argument wskazujący, że wybór Basila Kerskiego był niezgodny z prawem. Otóż wysłał on swoje zgłoszenie pocztą z Niemiec, tymczasem, aby ten akt był ważny, przesyłka powinna być nadana za pośrednictwem Poczty Polskiej. Niby drobiazg, ale wskazujący, że Kerski cieszył się wyjątkowymi względami.

Miał on przede wszystkim poparcie Adamowicza. Prezydent Gdańska nie ukrywał zaś, że Basil Kerski jest dobrze widziany wśród niemieckich elit politycznych, lobbowała za nim choćby wielokrotna przewodnicząca Bundestagu Rita Süssmuth. Zdaniem Adamowicza, wybór Kerskiego był bardzo dobrą decyzją, prezydent przekonywał, że dyrektorowi ECS uda się zmienić poglądy Europejczyków dotyczące wydarzeń, które doprowadziły do upadku komunizmu. Że „to polscy robotnicy zaczęli rozmontowywać mur berliński”. – To takie tłumaczenie post factum. Wybór Kerskiego był świadomą akcją, to element polityki Adamowicza, który chce z Gdańska zrobić „europejskie miasto”, a wybór Niemca na szefa ECS miał być tego dowodem. No i Kerski miał dobrych lobbystów, także w kręgach rządowych – twierdzi jeden z gdańskich radnych PO.

Mało tu „Solidarności”

W działalność ECS niechętnie angażuje się „Solidarność”, której ta placówka – jak wynika ze statutu – jest poświęcona. Centrum ma bowiem upamiętniać, zachowywać i upowszechniać dziedzictwo i przesłanie idei „Solidarności”, chodzi też o „inspirowanie w oparciu o te wartości działalności kulturalnej, społecznej, obywatelskiej czy związkowej”. Tyle teoria, bo praktyka wygląda już inaczej. Dlatego związkowcy mają wiele zastrzeżeń do ECS, choć przecież „S” od razu włączyła się w tę inicjatywę, była jednym z założycieli Centrum.

Marek Lewandowski, rzecznik prasowy NSZZ „Solidarność”, mówi, że wszystko przez politykę. ECS mają finansować rząd i samorząd, które są w rękach Platformy Obywatelskiej. A PO chodzi o to, żeby „S” nie miała wpływu na Centrum, gdyż uważa ją za swojego wroga.

To dlatego, że „Solidarność” wchodzi w ostre spory z rządem, których tłem są prawa pracownicze, polityka społeczna i gospodarcza państwa. Rządzący traktują więc związek jak wroga, którego trzeba zwalczać. – Mamy swoich przedstawicieli w radzie ECS, ale mogą oni tylko wyrazić swoją opinię w jakiejś sprawie, nic poza tym – mówi Lewandowski.

Ale ludzi „Solidarności” oburza przede wszystkim przesłanie, z jakim wychodzi Europejskie Centrum Solidarności. – Dla nich „Solidarność” kończy się na 1989 roku, na wyborach czerwcowych. Potem jest czarna dziura i dopiero ECS dzisiaj – argumentuje Marek Lewandowski.

I trudno nie zgodzić się z rzecznikiem związku, jeśli ogląda się obszerną – trzeba przyznać – wystawę stałą w Centrum poświęconą historii „S”. W pierwszej sali pokazane są strajki w 1980 roku. Zgromadzono np. autentyczne urządzenia stoczniowe, w tym suwnicę, na której pracowała Anna Walentynowicz. Inne sale pokazują działalność „S” w latach 1980-1981, stan wojenny, komunistyczne represje, konspirację, pracę podziemną, inicjatywy ruchów opozycyjnych, a ich finałem są przemiany demokratyczne w całej Europie Środkowo-Wschodniej. Odrębna sala jest też poświęcona św. Janowi Pawłowi II, bez którego pontyfikatu trudno sobie wyobrazić powstanie i sukces „Solidarności”. Oprócz historycznych eksponatów (ale co robi wśród nich biurko Jacka Kuronia?), fragmentów dokumentów SB, ówczesnej prasy, wystawa ma też wiele elementów multimedialnych, które powinny być atrakcyjne dla gości. Wystawę zamyka sala obrad Okrągłego Stołu, wyborów 4 czerwca i powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego, tak jakby to był koniec „Solidarności”.

Anna Kruszewska jest już na rencie, w związku nie działa z powodu choroby, choć zapisała się do „Solidarności” w 1980 roku. Takie spojrzenie na związek jej się nie podoba. – Z „Solidarności” zrobiono jakiś skansen, coś, co kiedyś istniało, tętniło życiem, a teraz go już nie ma. Przecież nikt, kto choć trochę zna historię, nie powie, że dzieje „Solidarności” skończyły się w 1989 roku, przecież związek działa, ma ogromny wpływ na polską rzeczywistość – mówi Anna Kruszewska. Podobną opinię prezentuje wielu związkowców, którzy oburzają się, że ECS, kończąc wystawę na obradach Okrągłego Stołu, dopuszcza się manipulacji. A już na skandal zakrawa brak wyeksponowania postaci bł. ks. Jerzego Popiełuszki i innych księży wspierających „Solidarność”.

Nowa historia

Marek Lewandowski mówi otwarcie, że ta manipulacja polega na pisaniu przez polityków PO, przy pomocy Centrum, na nowo historii Polski. Wszystko dlatego, że związkowcy zarzucają obecnej władzy, której ludzie wywodzą się z „S”, że sprzeniewierza się jej ideałom. Trzeba zatem pokazać, że „Solidarność” z lat 1980-1989 to coś zupełnie innego niż obecna, że wtedy to był ogromny ruch społeczny, który przyniósł narodom naszej części Europy wolność, a teraz to tylko krzykliwy związek zawodowy, wywołujący konflikty z rządem. – To prawda, że „S” spełniała też rolę ruchu społecznego, bo musiała, innej możliwości, płaszczyzny działania w PRL Polacy nie mieli. Ale „Solidarność” była zawsze przede wszystkim związkiem zawodowym, można było się do niej zapisać tylko w swojej organizacji zakładowej. I dlatego, żeby umożliwić działalność także ludziom spoza związku, powstały komitety obywatelskie przy przewodniczącym „Solidarności” – przypomina Lewandowski.

Krytycy ECS wypominają tej instytucji, że choćby w wydawanych publikacjach (np. periodyk „Wolność i Solidarność”) prezentuje jednostronną wizję polskiego zrywu wolnościowego pod szyldem „Solidarności”, zgodną z tym, czego oczekuje właśnie PO. Tu nie liczy się wysiłek milionów ludzi, ale bohaterami opowieści są wybrane jednostki, zazwyczaj ci, którzy są blisko partii rządzącej lub nawet w niej teraz działają. – Europejskie Centrum Solidarności to „ukochane dziecko” prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. I to on dba o odpowiedni dobór ludzi do gremiów decyzyjnych czy opiniodawczych w ECS – mówi nam jeden z działaczy PO na Pomorzu. Radzi, aby przyjrzeć się choćby składowi Rady ECS obecnej kadencji, gdzie zasiada sam prezydent Adamowicz, ale także m.in. Bogdan Borusewicz, Władysław Frasyniuk, Andrzej Wielowieyski, Ireneusz Krzemiński, Janusz Reiter, Jacek Taylor. Również ludzie z tego samego kręgu stanowią większość w Radzie Naukowo-Programowej „Wolności i Solidarności” (zasiadają tu np. Andrzej Friszke, Jerzy Holzer, Aleksander Smolar, Anne Appelbaum, Alek- sander Hall).

Co ciekawe, ECS chciało do swoich historycznych zasobów włączyć też archiwa NSZZ „Solidarność”. Dyrektor Centrum Basil Kerski zwrócił się w tej sprawie do przewodniczącego „S” Piotra Dudy. Związek się nie zgodził, argumentując, że na taki krok nie pozwala prawo, bo „S” cały czas działa i jest właścicielem archiwum związkowego. Poza tym poniesiony i cały czas ponoszony jest ogromny wysiłek finansowy na utrzymanie tych zasobów, do których nieskrępowany dostęp mają historycy, dziennikarze, filmowcy. Od 2000 roku powstało około 500 książek, filmów i innych przedsięwzięć na podstawie archiwaliów solidarnościowych. Związek jest też właścicielem historycznej Sali BHP w stoczni, gdzie można oglądać stałą ekspozycję poświęconą podpisaniu pamiętnych Porozumień Sierpniowych. – Dbamy o naszą historię, ale pokazujemy też ciągłość działalności związku – podkreśla Marek Lewandowski.

Nowe przesłanie

ECS chce nie tylko pokazywać minione lata, ma też ambicje wpływania na ludzi swoim przesłaniem dotyczącym obecnych czasów. Jeśli prześledzi się wywiady, teksty pracowników Centrum, ludzi mających wpływ na ECS czy też autorów publikujących w jego wydawnictwach, to jednym z wątków jest próba odpowiedzi na pytanie, co ma obejmować dzisiejsza solidarność. Jak ta solidarność powinna wyglądać?

Okazuje się, że przejawem solidarności w dzisiejszych czasach ma być promowanie ideologii gender, ochrona „mniejszości seksualnych” – te akcenty pojawiają się choćby podczas konferencji, paneli dyskusyjnych organizowanych przez ECS. Przykładem niech będzie choćby zaproszenie na otwarcie Centrum znanej amerykańskiej feministki Shany Penn, która weźmie udział w debacie „Solidarność a nowa kultura polityczna”. Penn to propagatorka genderyzmu, autorka książki „Podziemie kobiet”, w której dowodzi, że kobiety działające w „Solidarności” doświadczały dyskryminacji. W „Sekrecie Solidarności” też patrzy na historię związku przez pryzmat gender, co jest jawnym ideologicznym fałszerstwem, bo przecież rola kobiet w „Solidarności” nie była wcale marginalna, a symbolem ich znaczenia jest Anna Walentynowicz.

Ideologizowanie ECS mogło zresztą przybrać jeszcze bardziej symboliczną formę. Poważnie bowiem rozważany był kilka miesięcy temu projekt, aby podobną tęczę do tej, jaka stoi na stołecznym placu Zbawiciela, postawić jako podporę budynku ECS. To miał być wyraz wsparcia osób homoseksualnych i pomysłodawcy się wcale ze swoją ideą nie kryli. Twórczyni tęczy Julita Wójcik pochodzi z Gdańska i gorąco ten pomysł poparła jako wyraz akceptacji dla osób homoseksualnych, które – jej zdaniem – są narażone „na niewyobrażalne wręcz ataki, które żyją w Polsce w poczuciu zagrożenia. Nie mogę pozostać wobec tego obojętna. Ich środowiska są za małe, by odeprzeć homofobię samodzielnie”.

O postawieniu instalacji miała zdecydować rada miejska, ale pomysł szybko upadł. Polityk PO z Gdańska tłumaczy nam, że nie było szans na przeforsowanie tego pomysłu w radzie z powodu spodziewanej zdecydowanej reakcji „Solidarności”. – Stoczniowcy by nam tego nie darowali. To nie Warszawa, tutaj ludzie by nie znieśli profanacji placu „Solidarności” i pomnika Poległych Stoczniowców przez homoseksualny symbol. Tęczy musiałaby pilnować chyba cała trójmiejska policja, a i tak pewnie nie dałaby rady – relacjonuje nasz rozmówca. – Obawiano się też reakcji ks. abp. Sławoja Leszka Głódzia, który na pewno nie przyglądałby się biernie instalowaniu tęczy. Taka afera na rok przed wyborami zaszkodziłaby też prezydentowi Adamowiczowi – dodaje.

Zresztą działalność ECS jest krytykowana od dawna nie tylko z powodu treści, ale i ponoszonych kosztów. Teraz, gdy miasto też musiało zacisnąć pasa, nie ma mowy o organizowaniu choćby takich projektów jak widowisko „Twój Anioł wolność ma na imię”, które na 30-lecie „Solidarności” przygotował w 2010 roku Robert Wilson. Za prawie 9 mln zł zrealizowano kiepskiej jakości przedstawienie, które okazało się finansową i artystyczną klapą. I było jednym z powodów dymisji o. Macieja Zięby z funkcji dyrektora ECS.

Nowa, duża siedziba otwiera przed ECS całkiem nowe możliwości. Ciekawe, jak zostaną one wykorzystane.

Krzysztof Losz
Nasz Dziennik, 30 sierpnia 2014

Autor: mj