Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wiatrak w ogródku

Treść

Wysłuchanie publiczne zorganizowała sejmowa Komisja Nadzwyczajna do spraw Energetyki i Surowców Energetycznych (FOT. R. SOBKOWICZ)
Bubel legislacyjny sklecony w resorcie gospodarki zmiażdżyły wczoraj organizacje zajmujące się produkcją zielonej energii

Chodzi o rządowy projekt ustawy o odnawialnych źródłach energii. Podczas wielogodzinnego wysłuchania publicznego, które zorganizowała sejmowa Komisja Nadzwyczajna do spraw Energetyki i Surowców Energetycznych, producenci energii odnawialnej zmiażdżyli rządowy dokument.

Projekt całkowicie pomija kwestię geotermii i pozyskiwanie energii cieplnej z biomasy. Na uprzywilejowanej pozycji stawia natomiast farmy wiatrakowe. Zwolennicy tej formy wytwarzania energii tłumaczyli, że na energię wiatrową stawia cała Europa, a z istnienia takich inwestycji korzysta lokalna społeczność: rolnicy dostają pieniądze za dzierżawę ziemi pod budowę turbin, a budżety gmin wpływy z podatków. Padły też argumenty, że energia wiatrowa jest znacznie tańsza od konwencjonalnej.

Jak zaznaczyła Dagmara Gorzelana-Królikowska, prezes zarządu PGE Energia Natury, propozycje rządowe to szansa na uporządkowanie sektora OZE, mimo potrzeby drobnych korekt dotyczących m.in. modernizacji istniejących już instalacji wiatrowych.

Oczywiście padły też kontrargumenty. Przede wszystkim – podkreślali przeciwnicy instalacji wiatrowych – nieprawdą jest, że energia wiatrowa jest tańsza od konwencjonalnej. Jest po prostu dofinansowywana. W Polsce wyprodukowanie jednej megawatogodziny energii kosztuje średnio 112 zł, a producenci energii wiatrowej dostają ponadto 270 zł z tzw. zielonego certyfikatu. Płaci za to każdy z nas: obecnie już ponad 10 proc. w rachunku za prąd to koszt energii odnawialnej. Warto przy tym dodać, że zgodnie z rządowym projektem od przyszłego roku konsument finalny ma mieć doliczoną do rachunku „opłatę OZE”, która wyniesie 2,27 zł za każdą zużytą megawatogodzinę.

Odrębnym problemem jest też brak stosownych regulacji co do odległości instalowania wiatraków od zabudowań mieszkalnych.

Z powodu wiatraków chorują dorośli i dzieci. Ludzie protestują przeciwko wiatrakom, bo spada wartość ich domów, wiatraki psują krajobraz. – Stawiajcie wiatraki, ale nie w naszych ogródkach, bo my ich tam nie chcemy – argumentowali przedstawiciele Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Pozytywna Energia. Padł też zarzut, że prace nad ustawą o OZE trwają od kilku lat i do tej pory nie zakończyły się jej uchwaleniem, co negatywnie wpływa na rozwój sektora energetyki odnawialnej w Polsce. Wiele inwestycji w branży, nawet już rozpoczętych, zostało wstrzymanych ze względu na brak przepisów prawnych. Podczas wczorajszego spotkania pojawiły się głosy, że regulacje zawarte w projekcie nie przyczynią się do rozwoju OZE na tyle, by Polska mogła w 2020 r. spełnić unijny wymóg dotyczący minimalnego udziału produkcji energii ze źródeł odnawialnych.

Ustawa z lukami

W ocenie Pawła Dzierżanowskiego z PGE Energia Odnawialna, projekt po macoszemu potraktował sprawę elektrowni wodnych. W szczególności instalacje o mocy powyżej 5 megawatów. Rząd zdecydował, że już od 1 stycznia 2016 r. nie będzie do nich dopłat.

– Istnieje duże ryzyko, że duże elektrownie wodne, szczególnie te większe, mogą stracić rentowność, co będzie prowadzić do ich zamykania – zaznaczył Dzierżanowski. Ustawa nie precyzuje też warunków przyłączeń do systemu energetycznego. Nie ma również regulacji, która przewidziałaby możliwość dywersyfikacji źródeł zielonej energii. Chodzi o przyjęcie różnych źródeł, w zależności od pory dnia czy roku, co byłoby pewnym gwarantem bezpieczeństwa energetycznego.

Obecnie polski rynek zielonej energii wygląda tak, że część energii ze źródeł odnawialnych pochodzi ze współspalania biomasy z węglem; w dużych blokach energetycznych ze współspalania pochodzi dziś ok. połowa zielonej energii w Polsce. Pozostała część rynku to wspomniana już energetyka wodna – duże stare instalacje, które zostały zbudowane wiele lat temu, farmy wiatrowe i instalacje biogazowe. Dalszy rozwój tych ostatnich stoi jednak pod znakiem zapytania, w dużej mierze z powodu ograniczonego dofinansowania. Odnosi się to do biogazowni rolniczych, z których wiele przynosi teraz tak duże straty, że grozi im zamknięcie.

Powodem są m.in. wciąż zbyt niskie ceny tzw. zielonych certyfikatów. Spadek cen zielonych certyfikatów i wygaśnięcie systemu wsparcia dla biogazowni mają istotny negatywny wpływ na ich wyniki ekonomiczne. Te, które mogły, zmniejszały produkcję, a te, które były związane umowami zakupu substratów i sprzedaży energii elektrycznej, nie bardzo mogły to zrobić i wiadomo, że niektóre generują obecnie straty – podkreślali przedstawiciele tej branży.

Padł też argument, że ustawa nie była konsultowana ze stroną społeczną, propozycja rządu prawie całkowicie zatraciła też swój obywatelski charakter na rzecz wsparcia właścicieli mikroinstalacji OZE produkujących energię na własne potrzeby i odsprzedających nadwyżki do sieci. Czujemy się oszukani. Oszukani czują się rolnicy, którym obiecywano biogazownie w każdej gminie, oszukane czują się samorządy, oszukani czują się producenci zielonej energii. Każdy kilowat zielonej energii wyprodukowany w naszym kraju zmniejsza naszą zależność od importu surowców energetycznych. Dlatego domagamy się poszanowania prawa obywateli do budowania bezpieczeństwa energetycznego naszego kraju, domagamy się procedowania takiej wersji ustawy, która podlegałaby konsultacjom społecznym – skwitowali rządowy projekt przedstawiciele organizacji obecni na wysłuchaniu publicznym w sprawie OZE.

Anna Ambroziak
Nasz Dziennik, 16 września 2014

Autor: mj