Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Inaczej będzie!

Treść

Ścieżka obok drogi

Jak powszechnie wiadomo, obok tego świata istnieje również świat określany jako „tamten”. Nie tylko istnieje, ale według powszechnej opinii jest nieporównanie lepszy od tego świata. O tamtym świecie wiemy niewiele, prawdę mówiąc – nie wiemy nic konkretnego, poza jedną informacją, która wydaje się absolutnie pewna – że mianowicie na tamtym świecie nigdy nie było, nie ma i nie będzie żadnych reform. Nie jest tedy wykluczone, że to właśnie jest przyczyna, dla której tamten świat jest nieporównanie lepszy od tego, co i rusz wstrząsanego jakimiś reformami, zwłaszcza gdy stanowisko obejmuje jakiś nowy Umiłowany Przywódca albo zbliżają się wybory. Co prawda, większość tych reform polega na tym, że trzeba wiele zmienić, by wszystko pozostało po staremu, ale bywają też reformy mające na celu zdecydowaną poprawę sytuacji poprzez wprowadzenie tzw. lepszych rozwiązań. Ludzie chętnie takich propozycji słuchają, zapominając, że lepsze jest wrogiem dobrego i w rezultacie rozziew między tamtym światem a tym nieustannie się poszerza.

I oto w telewizyjnej audycji „Tomasz Lis na żywo” („W trumnie z Baltony wyglądasz jak żywy!”), służącej albo do lansowania aktualnych faworytów naszych okupantów, albo do pogrążania nieprzyjaciół lub tych, co popadli u nich w niełaskę, wystąpiła pani premierzyca Ewa Kopacz. Zaprezentowała taką obfitość pomysłów na reformy, że nawet pan redaktor Lis, który wprawdzie powinność swej służby rozumie, najwyraźniej nie mógł powstrzymać się od pytania, czy wśród tych zbawiennych pomysłów nie przyszedł jej aby do głowy pomysł likwidacji urzędu premiera – bo taka byłaby konsekwencja wprowadzenia systemu prezydenckiego. Okazało się, że taki pomysł jakoś pani premierzycy do głowy nie przyszedł, co utwierdza nas w podejrzeniach, że interes Polski w konfrontacji z interesem prywatnym, a przynajmniej partykularnym, wcale nie musi wygrywać, zgodnie z zasadą, iż bliższa ciału koszula niż jakieś tam sztandary. Ale telewizyjne umizgi to jedna sprawa, a możliwe zmiany to sprawa druga. Pani premierzyca, zwłaszcza na użytek pana red. Lisa, może sobie snuć rozmaite rojenia, ale będzie tak, jak uradzą bezpieczniackie watahy, kierując się własnymi interesami, no i przede wszystkim – interesami swoich protektorów z państw poważnych. Kiedyś do bawiącego akurat w Rzymie Prymasa Wyszyńskiego przybyła delegacja Polonii amerykańskiej, przedstawiając bodaj 88 powodów, dla których duszpasterzem emigracji powinien być nie kandydat Prymasa, tylko ktoś inny. Prymas Wyszyński cierpliwie wysłuchał wszystkich argumentów, po czym pożegnał delegację dwoma słowami: „Inaczej będzie”. Otóż to!

Ale skoro już otworzona została „puszka z Pandorą” – jak powiedziałby, gdyby oczywiście żył, pan Dominik Jastrzębski, minister w rządzie premiera Rakowskiego – dlaczegóż i ja nie mam dorzucić swoich trzech groszy do reformatorskiej licytacji? Zbliżają się wybory samorządowe, toteż pomysł dotyczy reformy samorządów w powiązaniu z reformą finansów publicznych oraz Senatu. Po zlikwidowaniu samorządów powiatowych i wojewódzkich – bo istnieją one wyłącznie dla zaspokojenia socjalnych potrzeb politycznego zaplecza Umiłowanych Przywódców – trzeba by odwrócić o 180 stopni system finansowy państwa. Obecnie głównym poborcą podatkowym jest rząd, który popuszcza samorządom pieniądze na sfinansowanie tzw. zadań zleconych. Ponieważ rząd musi się wyżywić, tych pieniędzy zawsze jest za mało i samorządy się zadłużają. Dlatego głównym poborcą podatkowym powinny być gminy, które po zapłaceniu z góry ustalanej na każdy rok przez Sejm składki na państwo dysponowałyby nadwyżką samodzielnie. Od razu wyjaśniłoby się, które gminy mają rację bytu, a które nie. Gmina niezdolna do zapłacenia składki na państwo powinna zostać rozparcelowana między gminy sąsiednie. Po drugie – sprzyjałoby to dbałości władz gminnych o własnych podatników i wymuszało konkurencję między gminami. Po trzecie – sprzyjałoby racjonalizacji wydatków rządowych, bo w przypadku uchwalenia zbyt wysokiej składki na państwo Senat nie zatwierdziłby budżetu. Oczywiście Senat wybierany inaczej niż teraz. Bierne prawo wyborcze do Senatu mogłoby pozostać bez zmian, natomiast czynne należałoby ograniczyć do grona tzw. obywateli kwalifikowanych, tzn. takich, którzy sami piastują funkcje publiczne z wyboru. Trzonem wyborców senatorów byliby oczywiście samorządowcy, co sprzyjałoby dbałości Senatu o uprawnienia i autonomię samorządów. Czy jednak komuś będzie na tym zależało?

Stanisław Michalkiewicz
Nasz Dziennik, 24 października 2014

Autor: mj