Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Premier "wstrzymała" podwyżki

Treść

Komentarz

Zmienił się premier, ale nie zmieniły się metody. Donald Tusk przyzwyczaił nas już do tego, że po wielu unijnych szczytach wychodził do dziennikarzy i ogłaszał, jaki to sukces osiągnął w Brukseli, jak dużo udało mu się wynegocjować dla Polski. A potem, po kilku tygodniach, miesiącach okazywało się, jakie to były „sukcesy”.

Ewa Kopacz zaczęła swoje urzędowanie od podobnego chwytu. Szczyt energetyczny nazwała sukcesem dla Polski, polskiej gospodarki i wszystkich gospodarstw domowych. Przede wszystkim dlatego, że podobno nie będziemy obarczeni dodatkowymi kosztami zakupu pozwoleń na emisję CO2, a przez to nie wzrosną także ceny energii elektrycznej dla gospodarstw domowych.

Ale im więcej czasu upływa od szczytu, tym więcej można znaleźć opinii ekspertów od energetyki, którzy deprecjonują deklaracje Ewy Kopacz. Bo szefowa rządu chyba nie bardzo wiedziała momentami, o czym mówi. Zapewniała, że nasza energetyka zachowa 40 proc. darmowych uprawnień do emisji CO2, ale unijny dokument mówi, że będzie to „do 40 proc.”, a więc może 30, 20 proc., a może jeszcze mniej. W dodatku takie przywileje będą uzależnione od wielkości PKB, a ten wskaźnik w Polsce przecież rośnie – czym rząd też się chwali. Może się więc okazać po 2020 roku, że nie dostaniemy nawet 1procenta bezpłatnych uprawnień do emisji CO2.

Zresztą słowom pani premier zaprzeczył jej zastępca – wicepremier Janusz Piechociński, który też brał udział w szczycie energetycznym. I podobno też bronił interesów polskiej gospodarki, ale Piechociński nie czaruje, tylko przyznaje, że koszty wytwarzania, a przez to zakupu energii jednak wzrosną. Co prawda wicepremier zastrzega, że zależy to od tego, jak wykorzystamy fundusze na modernizację energetyki i czy będziemy potrafili powstrzymać wzrost kosztów w naszym górnictwie i energetyce. Nie trzeba być jednak wybitnym myślicielem, aby stwierdzić, że te koszty na pewno wzrosną, bo polskie elektrownie wymagają gigantycznych nakładów modernizacyjnych, tak samo jak sieci przesyłowe. A unijna polityka klimatyczna jeszcze te koszty powiększy. Energia będzie więc drożała, choć marna to pociecha, że przynajmniej w 2015 roku, gdy mamy wybory, podwyżki te będą na minimalnym poziomie. Potem może być już znacznie gorzej, a przecież już teraz udział wydatków na energię w budżetach domowych polskich rodzin należy do najwyższych w Europie. Oby nie było jeszcze gorzej.

Krzysztof Losz
Nasz Dziennik, 30 października 2014

Autor: mj